Czy tylko mnie wkurza, jak ktoś kłamie? Jeśli coś zmyśla (np. jakąś historie), nawet nie wiem po co. Po prostu nie rozumiem tej logiki. No bo przecież nie jestem chyba taka głupia, żeby uwierzyć w historię. że Statua Wolności jest zbudowana ze śmieci! Naprawdę? Każde kłamstwo prędzej czy później wyjdzie na jaw, a do takich osób przestaję mieć jakikolwiek szacunek. Jakbyśmy się czuli, gdyby ktoś powiedział coś nam prosto w twarz, a wiedzielibyśmy, że jest inaczej? Nie lubimy takich sytuacji, ale czasami sami się tak zachowujemy, więc jaka jest w tym logika? Nie róbmy bliźniemu co nam nie miłe, bo kiedyś on z premedytacją zrobi\ to samo, bo będzie chciał zemsty. Moim zdaniem zemsta nie jest tutaj potrzebna, ale często chcemy się odegrać na osobie, która nas skrzywdziła. Co do kłamstwa - obrzydza mnie tak jak przechodzenie obok osób, które palą papierosy - zawsze biorę oddech i trzymam go dopóki nie znajdę się na odpowiednim dystansie od tego człowieka. Tak samo będę odpychać od siebie osoby, które mnie okłamały. Pamiętajcie, że kłamstwo ma zawsze krótkie nogi i nie warto w nie brnąć!
Hej wszystkim! Dawno nie było tu "prawdziwej mnie", bo chyba niecałe 3 tygodnie. Koniec ferii i wolnego czasu, którego nie mogłam wykorzystać, bo byłam chora. Teraz piszę tego posta, słuchając mojej ulubionej piosenki - "Someone like you" Adele i myśląc o moich planach do Wielkanocy. Tak daleko (dla mnie te trzy tygodnie to długo) jest ta Wielkanoc, ale też upragnione kolejne wolne, bo szczerze mówiąc, już by mi się przydało. No dobra! Nie będę wam marudzić i zapraszam dalej!
Czy zastanawialiście się kiedyś jak szybko czas płynie? Ja ostatnio tak mam i myślę sobie jak nie dawno był sylwester i moje ostatnie spotkanie z koleżankami ze starej klasy, bo minęły już 3-4 miesiące! Dla mnie to było jakby wczoraj a tak naprawdę dawno temu! Za nim się zdążymy obejrzeć będzie koniec roku szkolnego i upragnione przez prawie każdego wakacje. W maju lecę do pewnego miejsca (nie zdradzę wam jakiego, ale dowiecie się na pewno po którymś poście) i już nie mogę się doczekać. Jest to niestety dopiero za 2,5 miesiąca, ale mój plan na te 2,5 miesiąca wygląda tak:
1. Jeszcze 3 tygodnie do Wielkanocy. 2. Potem cały kwiecień chodzenia do szkoły i upragniona majówka 3. Wyjazd.
Myślę, że ten czas bardzo szybko zleci i co z tego wyniosę? Te czekanie na jedną upragnioną rzecz, która potem upłynie w tydzień i będzie tylko wspomnieniem, ale myślę, że watro czekać, ale nie możemy przez to zaniedbywać innych rzeczy.
Natłok nauki i różnych mniejszych wyjazdów mnie zaczyna przerażać. Boję się, że się nie wyrobię, no ale ale przecież muszę! Jestem zbyt ambitną osobą na odpuszczenie sobie czegoś, co już zaczęłam. To może być moja duża wada, bo czasami powinniśmy się pogodzić z czymś, co nie jest dla nas do osiągnięcia (albo próbować dalej). Niestety moje ambicje kończą się na ocenach i nie wiem jak je powiększyć w ten "dobry" sposób. Żyję ciągle w rutynie: szkoła - nauka - "Krzyżacy" - spanie (z której niedługo usunę podpunkt trzeci, bo zostało mi już tylko 10 stron i jestem z siebie bardzo dumna) i ona mnie nie zadowala. Nie dość, że jestem bardzo zmęczona, to nie robię nic ciekawego. Też tak macie?
Mam do was pewne pytanie, czy mieliście kiedyś tak, że macie pasję od kilku dobrych lat (w moim przypadku od dzieciństwa) i nagle wam ona brzydnie? Nie wiesz dlaczego, ale nie masz ochoty nic robić związanego z nią, a robisz to tylko z przyzwoitości i żalu, że tyle już ci się udało zrobić? Nie wiem o co chodzi, bo jeszcze pół roku temu bardzo się cieszyłam, że to robię, a teraz nic z tego nie pozostało... Może mieliście tak? Myślicie, że da się w jednej chwili wyrosnąć z wieloletniej pasji?
To już koniec tego posta i możecie zabrać się za komentowanie! Bardzo się cieszę, że udało mi się go napisać. :) Dziękuję, że go przeczytaliście. Do kolejnego posta!
Czy zastanawialiście się kiedyś jak szybko czas płynie? Ja ostatnio tak mam i myślę sobie jak nie dawno był sylwester i moje ostatnie spotkanie z koleżankami ze starej klasy, bo minęły już 3-4 miesiące! Dla mnie to było jakby wczoraj a tak naprawdę dawno temu! Za nim się zdążymy obejrzeć będzie koniec roku szkolnego i upragnione przez prawie każdego wakacje. W maju lecę do pewnego miejsca (nie zdradzę wam jakiego, ale dowiecie się na pewno po którymś poście) i już nie mogę się doczekać. Jest to niestety dopiero za 2,5 miesiąca, ale mój plan na te 2,5 miesiąca wygląda tak:
1. Jeszcze 3 tygodnie do Wielkanocy. 2. Potem cały kwiecień chodzenia do szkoły i upragniona majówka 3. Wyjazd.
Myślę, że ten czas bardzo szybko zleci i co z tego wyniosę? Te czekanie na jedną upragnioną rzecz, która potem upłynie w tydzień i będzie tylko wspomnieniem, ale myślę, że watro czekać, ale nie możemy przez to zaniedbywać innych rzeczy.
Natłok nauki i różnych mniejszych wyjazdów mnie zaczyna przerażać. Boję się, że się nie wyrobię, no ale ale przecież muszę! Jestem zbyt ambitną osobą na odpuszczenie sobie czegoś, co już zaczęłam. To może być moja duża wada, bo czasami powinniśmy się pogodzić z czymś, co nie jest dla nas do osiągnięcia (albo próbować dalej). Niestety moje ambicje kończą się na ocenach i nie wiem jak je powiększyć w ten "dobry" sposób. Żyję ciągle w rutynie: szkoła - nauka - "Krzyżacy" - spanie (z której niedługo usunę podpunkt trzeci, bo zostało mi już tylko 10 stron i jestem z siebie bardzo dumna) i ona mnie nie zadowala. Nie dość, że jestem bardzo zmęczona, to nie robię nic ciekawego. Też tak macie?
Mam do was pewne pytanie, czy mieliście kiedyś tak, że macie pasję od kilku dobrych lat (w moim przypadku od dzieciństwa) i nagle wam ona brzydnie? Nie wiesz dlaczego, ale nie masz ochoty nic robić związanego z nią, a robisz to tylko z przyzwoitości i żalu, że tyle już ci się udało zrobić? Nie wiem o co chodzi, bo jeszcze pół roku temu bardzo się cieszyłam, że to robię, a teraz nic z tego nie pozostało... Może mieliście tak? Myślicie, że da się w jednej chwili wyrosnąć z wieloletniej pasji?
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zdjęcia są z mojej wycieczki do Neapolu z tamtego roku. Mam nadzieję, że się wam spodobają.
Hej wszystkim! Dzisiejszy post będzie kolejnym DIY (zrób to sam, gdyby ktoś nie wiedział), a mianowicie jak zrobić sobie waszego własnego EOS (balsam do ust, są już dostępne w Douglasie za 25 zł, ale ja kupowałam w internecie za około 20 zł). Dużo jest takich filmików na amerykańskim Youtubie (np.playlista Hello Maphie - jednej z najlepszych (moim zdaniem) DIY'owych youtuberek), ale tak naprawdę po polsku nie znajdziecie dużo takich pomysłów. Trochę się bawiłam z tymi projektami, ale (w końcu!) wyszło mi nawet fajne jajeczko.
Tutaj przedstawię wam moje "małe" rady (które możecie wykorzystać przy robieniu własnych balsamów):
1. Nigdy nie dodawajcie do nich pasty do zębów (nigdy!!!). Zrobiłam tak, bo pomyślałam sobie, że jeśli tej dziewczynie wyszło (klik - link do filmiku), to mi też może. Ale albo się to zważyło, albo miałam "złą pastę do zębów" (dodam, że dodałam z tej samej firmy co ta dziewczyna, ale chyba inny rodzaj), albo po prostu wykonanie balsamu z pastą do zębów jest niemożliwe. Wyszła z tego papka, która nie dała rady zastygnąć i zmarnowałam przy tym składniki (akurat użyłam normalnej pomadki - może dlatego?). Używałyście kiedyś pasty do robienia balsamów?
2. Nie dodawajcie też miodu, był w przepisie (Śliwki robaczywki : lśniący balsam do ust) i opadł mi na dno, choć przed wlaniem do pojemniczka stanowił (on i reszta balsamu) jednolitą konsystencję. No trudno!
Teraz przejdę już do przepisu, będzie nim (teraz jest czas na fanfary) kakaowy EOS.
Składniki:
- jeden tea light (bezzapachowy!!!) lub wosk pszczeli (tego produktu nie wiem ile trzeba dodać, bo nigdy go nie miałam i nie robiłam z niego pomadki)
- łyżka oleju kokosowego (ja mam bezzapachowy)
- 1-2 łyżeczki kakao (ja dodałam jedną i zapach jest mało wyczuwalny, więc myślę, że gdybym dodała dwie to pomadka byłaby idealny)
- 5-10 kropelek olejku eterycznego (jak dodajecie kakao, moim zdaniem nie jest on już potrzebny)
Wykonanie:
Wosk z tea light'a wyjąc i wyrzucić metalową "podkładkę" i knot (chyba, że macie pomysł na wykorzystanie ich, ale do tego "przepisu" nie będą nam już potrzebne). Wosk razem z olejem kokosowym rozpuścić (albo w mikrofalówce, albo do garnka z prawie wrzącą wodą wstawić miseczkę ze składnikami - musicie przy tym pamiętać, że woda nie może się dostać do naszej pomadki. Sposób z mikrofalówką zajmuje nam około minutę (ja co 10 sekund mieszałam nasz balsam) a z garnkiem około 5-10 minut (i wciąż musimy mieszać). Do was należy wybór!). Gdy już wasza mieszanina jest gotowa dodajecie kakao (możecie ten krok pominąć) lub olejek eteryczny.
Ostatnia cześć to wlanie waszej pomadki do pojemniczka (nie musi być on po EOS'ie - tutaj macie link jak podzielić opakowanie EOS'a na trzy części - od 24 sekundy do 47)
To już koniec tego posta (na pewno zrobię kolejną cześć z wykorzystaniem kredek świecowych). Mam nadzieję, że post wam się spodobał. Czekajcie na kolejny! ♥
Hej wszystkim! Dzisiejszym postem będzie haul zakupowy. Zakupy zrobiłam wczoraj i były to decyzje spontaniczne (tak jak wybranie się na zakupy), ale jestem w pełni zadowolona. Zapraszam dalej!
Pierwszym sklepem, do którego zaszłam była Ziaja. Od dawna już potrzebowałam kremu do twarzy i peelingu i takie o to rzeczy trafiły do mnie w ręce, a dokładnie Krem Antybakteryjny Ziaja Nuno (był za 9,59 zł) i Peeling Enzymatyczny Ziaja Nuno (był za 9,24 zł). Serię NUNO znałam już wcześniej i miałam trzy kosmetyki z tej serii i świetnie mi się sprawdzały, więc z chęcią będę testować resztę. Kupiłam jeszcze sobie trzy maski: nawilżającą z glinką zieloną, oczyszczającą z glinką szarą i kojącą z glinką różową (każda maseczka kosztuje 1,74 zł). Nigdy ich nie miałam i nadszedł czas na ten "pierwszy raz". Ostatnim moim zakupem w tym sklepie było wspomnienie mojego dzieciństwa czyli mydło do kąpieli o zapachu gumy balonowej i kosztowało ono 7,80 zł. W gratisie (jak się wydało 30 zł) dostałam kokosowy balsam do ust.
Kolejnym sklepem, który odwiedziłam, był H&M. Zależało mi na zwyczajnych topach i takie też kupiłam. Jeden jest biały (kosztował 20 zł), a drugi czarny (kosztował 24 zł). Za innymi rzeczami się nie rozglądałam, bo biegłam zobaczyć moje BUTY.
Moja nowa miłość to nowe buty - New Balance WL373SKM. A biegłam tak do nich, żeby je tylko przymierzyć, bo kupiłam je w internecie (kosztowały o 80 zł taniej niż w sklepie New Balance), ale niestety jeszcze mi nie doszły (bo zamówiłam je wczoraj po 21...?), ale jestem najarana nimi jak szczerbaty na suchary i nie mogę się doczekać, aż przyjdą mi i będzie już wiosna, a one będą gościć na moich stopach codziennie. Moim zdaniem są śliczne. Czerń plus mięta to po prostu idealne połączenie.
Ostatnim moim zakupem i rzeczą, którą bardzo chciałam mieć jest... SŁOIK. Tak słoik... A dokładnie słoik z rączką, pokrywką i słomką z HOME&YOU. Po ten słoik też biegłam. Kosztował 15 zł i jestem w pełni z niego zadowolona.
No dobra... Nie będę już was dłużej męczyć. Mam nadzieję, że post wam się spodobał i skomentujecie go (nie zapomnijcie o obserwacji!).
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ceny rzeczy z Ziaji są ze sklepu internetowego, bo niechcący wyrzuciłam paragon i nie wiem czy są takie same jak w stacjonarnym sklepie.
Takie proste słowo a tak wiele znaczy dla niektórych z nas. Może czas przystosowuje nas do różnych zmian, decyzji lub sytuacji, które nas w życiu spotkały. Ale dlaczego? Dlaczego jeśli dowiemy się czegoś wcześniej lepiej to zniesiemy? Na przykład jak dowiedziałam się w 5 klasie podstawówki, że moja koleżanka chce się przenieść do gimnazjum do innej szkoły, to gdy przeszło do rzeczy nie ruszyło mnie to (a byłyśmy już "prawie przyjaciółkami", bo wtedy super mocną przyjaźnią nazwać tego nie mogłam). Ale gdy pod koniec 6 klasy dowiedziałam się, że moja kolejna "prawie przyjaciółka" przenosi się do innej klasy (chodzi mi tu o przeniesienie się z klasy "B" do klasy "A"), to tak było mi żal i tak naprawdę teraz nie wiem dlaczego? Wydaje mi się, że przez to, że wiedziałam o odejściu pierwszej koleżanki szybciej, bardziej się do tego przystosowałam, niż od razu po usłyszeniu od drugiej koleżanki mówiącej to do nauczycielki. W końcu wyszło szydło z worka i z tą koleżanką z "piątej klasy" teraz się bardzo mocno przyjaźnie, a z tą drugą nawet nie mam ochoty się spotykać.
Czy czas leczy rany? Często jest tak mówione, ale uraza, ból zostaje przez dłuższy czas, możemy sobie o tym przypomnieć w najmniej oczekiwanym momencie naszego życia. Może w końcu ta uraza zaniknie, wszyscy mają taką nadzieję - bo przecież (chyba jednak) CZAS LECZY RANY. Nie mogę się z tym nie zgodzić - zapominamy o różnych sprawach. Mama mi ostatnio mówiła, jak miałam okres w 4-5 klasie kłócenia się z moją teraźniejszą przyjaciółką, a ja nic nie pamiętam... Tak naprawdę to się z tego cieszę, bo nie mam jak do niej mieć urazy (w dodatku ludzie się zmieniają, a najbardziej widzą to osoby, z którymi ciągle przebywają, a po drugie nie widziałabym sensu wypominać jej spraw z Panfu - takiej internetowej stronki, ale ciii...).Właśnie! Przecież czas też zmienia ludzi, którymi się otaczamy, miejsca, ale w szczególności NAS SAMYCH, nasz charakter, bo KAŻDA sytuacja, nie ma znaczenia czy dobra - czy zła, zmienia nas, kształtuje i stajemy się odporniejsi.
Czytając tego posta "marnujecie" (mam nadzieję, że nie w dosłownym znaczeniu tego słowa) swój czas. Pisząc tego posta też poświęcam swój, a on płynie dalej, ma mnie gdzieś i się nie zatrzyma, żebym miała trochę więcej chwil na pomyśleniu o mojej notce. Nie zmienimy tego! Ale możemy w pełni go wykorzystać (tym bardziej jak jesteście chorzy, tak jak ja pisząc tego posta - ale jak wyzdrowieję to zacznę coś robić - OBIECUJĘ!) na rzeczy, na których wam zależy. Więc wstańcie z tego krzesła (nie zapomnijcie wcześniej napisać komentarza pod tym postem i zaobserwować mojego bloga!) i zróbcie coś.
Taki trochę misz masz - a wiem, przecież to mój post - zapomniałam! Chyba czas już się pożegnać. Do kolejnego posta, mam nadzieję, że ten wam się spodobał!
Czy czas leczy rany? Często jest tak mówione, ale uraza, ból zostaje przez dłuższy czas, możemy sobie o tym przypomnieć w najmniej oczekiwanym momencie naszego życia. Może w końcu ta uraza zaniknie, wszyscy mają taką nadzieję - bo przecież (chyba jednak) CZAS LECZY RANY. Nie mogę się z tym nie zgodzić - zapominamy o różnych sprawach. Mama mi ostatnio mówiła, jak miałam okres w 4-5 klasie kłócenia się z moją teraźniejszą przyjaciółką, a ja nic nie pamiętam... Tak naprawdę to się z tego cieszę, bo nie mam jak do niej mieć urazy (w dodatku ludzie się zmieniają, a najbardziej widzą to osoby, z którymi ciągle przebywają, a po drugie nie widziałabym sensu wypominać jej spraw z Panfu - takiej internetowej stronki, ale ciii...).Właśnie! Przecież czas też zmienia ludzi, którymi się otaczamy, miejsca, ale w szczególności NAS SAMYCH, nasz charakter, bo KAŻDA sytuacja, nie ma znaczenia czy dobra - czy zła, zmienia nas, kształtuje i stajemy się odporniejsi.
Czytając tego posta "marnujecie" (mam nadzieję, że nie w dosłownym znaczeniu tego słowa) swój czas. Pisząc tego posta też poświęcam swój, a on płynie dalej, ma mnie gdzieś i się nie zatrzyma, żebym miała trochę więcej chwil na pomyśleniu o mojej notce. Nie zmienimy tego! Ale możemy w pełni go wykorzystać (tym bardziej jak jesteście chorzy, tak jak ja pisząc tego posta - ale jak wyzdrowieję to zacznę coś robić - OBIECUJĘ!) na rzeczy, na których wam zależy. Więc wstańcie z tego krzesła (nie zapomnijcie wcześniej napisać komentarza pod tym postem i zaobserwować mojego bloga!) i zróbcie coś.
Taki trochę misz masz - a wiem, przecież to mój post - zapomniałam! Chyba czas już się pożegnać. Do kolejnego posta, mam nadzieję, że ten wam się spodobał!
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Muszę wam opowiedziec o moim nowym uzależnieniu, a dokładnie serialu. Po Plotkarze myślałam, że nie znajdę nic fajniejszego ani nawet ciut fajnego, ale się myliłam. Pamiętniki Carrie to genialny serial dla nastolatek i (niestety) ma (moim zdaniem) dośc mało odcinków, więc jak się wciągniemy to nie będzie to taka wielka "strata czasu". Polecam wam go serdecznie! Jest genialny na nudę (szczególnie podczas choroby...).
Hej wszystkim! Nie wierzę, że piszę ten post, po prostu nie! Nie wierzę, że wyszła ostatnia cześć tak długiej serii, i że właśnie ją przeczytałam. Nie dam rady w to uwierzyć!!! Czuję się dziwnie, bardzo mi się spodobała i miałam takie momenty kiedy myślałam, że to już koniec kłamczuch i w ogóle. Nie chcę wam zdradzać fabuły, jeśli jeszcze nie przeczytaliście tej książki, ale jak ta lektura jest już za wami (albo uznaliście, że nigdy nie przeczytacie tej serii), to zaznaczcie sobie ten nawias i czytajcie co mam wam do powiedzenia.
( Co do Emily to żyłam w wielkim przekonaniu, że naprawdę popełniła samobójstwo. Jakie emocje mi towarzyszyły, kiedy czytałam o osobie, która kłamczuchy zauważyły, a myślały, że już nigdy się to nie zdarzy, przewracając stronę (i czując, że jest to właśnie EMILY). Nie umiem tego opisać, ale książka jest po prostu GENIALNA! Bardzo spodobał mi się moment , w którym czytaliśmy o sytuacji rzekomego "samobójstwa" Emily z jej punktu widzenia. Bardzo się bałam czytając ten fragment, ale widziałam też, że stoi ona bezpieczna w sądzie w Rosewood, więc przecież nic nie mogło jej się stać. Też dzięki temu, że Emily została ujawniona dopiero w 2/3 książki, od początku myślałam, że ona nie żyje.
Zdziwiła mnie bardzo wieść o ślubie Hanny i to, że ARIA zdecydowała się na ucieczkę do Europy, a Noel od razu wiedział gdzie ją znaleźć (mimowolnie przy tej scenie pojawił się uśmiech na mojej twarzy). Bardzo żałowałam, że ich znaleźli. Pomyślałam sobie, że gdyby pojechali do takiej Polski, to nikt by się tego nie spodziewał i może ich by nie złapali (popełnili duży błąd!). Co do Spencer to baaaardzo się cieszę, że w ostatniej chwili zmieniła zdanie co do ucieczki. Zdziwiła mnie też wieść, że Melissa jest w ciąży, bo jakoś jej charakter nie od razu pasował mi do wizji mamy.
Bardzo cieszę się, że ułożyło się "kłamczuchom" w życiu, a najbardziej chyba z sytuacji Emily, choć to Aria jest moją ulubioną bohaterką. Nie podobało mi się też zachowanie taty Hanny, rodziców Emily i mamy Spencer. Jako jedyni - rodzice Arii nie przestali normalnie rozmawiać z córką (dopóki nie uciekła do Europy), ale z honorem zachowała się też mama Hanny i tata Spencer. Bardzo polubiłam zakończenie z Alison trafiającą do więziennego szpitala (należało się jej!), Sara naprawdę dobrze uknuła całą intrygę!
Powiem wam szczerze, że z chęcią poczytałabym książkę o dalszym życiu dziewczyn. Takim normalnym, nudnym życiu studentek... )
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Spróbowałam dzisiaj herbaty z Teekanne Fresh Orange i bardzo mi posmakowała! Polecam!
Hej wszystkim! Dzisiejszy post będzie o motywacji, ale też nie tylko! Jest to tylko jeden z tematów tego posta, a jak chcecie dowiedzieć się co będzie dalej, to zapraszam!
Motywacja - coś co zachęca nas do działania w jakiejś ważnej (lub mniej) sprawie. Często jest mowa o niej podczas ćwiczeń, ale żeby pisać bloga, też trzeba ją mieć. Jeśli nie będziemy mieć żadnej motywacji, to nasze posty nie będą mieć tego "czegoś", żadnej energii, po prostu nic! Bez sensu jest prowadzić bloga "pod przymusem" (chodzi mi o zmuszanie samego siebie), bo nawet nie sprawi nam to tyle radości, ile mogłoby. No dobra gadu gadu, ale skąd wziąć tą (bardzo potrzebną) motywacje. Czytając sobie wszystkie komentarze (w dodatku na temat, który nie jest taki super radosny - ostatni post ) poczułam przypływ radości i (tej długo oczekiwanej) motywacji (chciałabym wam też podziękować za komentarze pod ostatnim postem, które dodały mi trochę wiary w siebie :)).
Czytając inne blogi, natrafiamy na zdanie, które daje nam pomysł na posta. Jest to przypadkowe zdanie, ale jakoś od razu chce nam się tego posta napisać! Oparlibyście się takiej pokusie? Ja nie! Jeśli mamy "wenę" to musimy ją wykorzystać i taka "wena" jest naszą WIELKĄ motywacją. Tak samo z różnymi przedmiotami, rozmowami z ludźmi, wszędzie możemy znaleźć tą słynną "motywację"!
Osoby, które piszą posty typu DIY albo z inspiracjami, mogą szukać wielu pomysłów (i motywacji - jaki jest zamiennik tego słowa? Oświećcie mnie w komentarzach!) na stronach typu: Pinterest, Zszywka i wiele innych. Jeśli ja zobaczę np. filmik na Youtubie, na którym ktoś pokazuje jak zrobić waszego własnego EOS'a to od razu bardzo chce mi się go zrobić.
Więc tak, o motywacji to już koniec, ale chciałabym wam trochę powiedzieć o moich feriach. Dzisiaj zaczęłam swoje dwutygodniowe wolne i bardzo się cieszę! Już jutro wyjeżdżam na tydzień na zimowisko harcerskie i nie mogę się doczekać, bo bardzo lubię takie wyjazdy. Na kolejny tydzień nie mam żadnego pomysłu, ale na pewno odpocznę (no bo przecież przez w te niecałe 3 tygodnie szkoły się bardzo zmęczyłam...). Mam pomysł, żeby chodzić na lodowisko i zrobić jakąś sesje. Muszę też ogarnąć mój aparat, ponieważ ma czarną plamkę na obiektywie (jest to mały, czerwony i już trochę stary samsung, ale tą plamkę ma już długo, a zaczęłam go bardziej potrzebować przez bloga) i może zaniosę go do serwisu. A może wy spotkaliście się z taką plamką na obiektywie? Nie jest to żaden pyłek, ponieważ jak wycierałam obiektyw chusteczką to nadal tam pozostawała.
Kochani, to już koniec tego posta, dajcie znać w komentarzach co u was słychać i kiedy macie ferie! Może podpowiecie mi trochę, co mogę jeszcze zrobić w moje wolne! Dziękuje za każdy komentarz i obserwację - są moją wielką motywacją!
Motywacja - coś co zachęca nas do działania w jakiejś ważnej (lub mniej) sprawie. Często jest mowa o niej podczas ćwiczeń, ale żeby pisać bloga, też trzeba ją mieć. Jeśli nie będziemy mieć żadnej motywacji, to nasze posty nie będą mieć tego "czegoś", żadnej energii, po prostu nic! Bez sensu jest prowadzić bloga "pod przymusem" (chodzi mi o zmuszanie samego siebie), bo nawet nie sprawi nam to tyle radości, ile mogłoby. No dobra gadu gadu, ale skąd wziąć tą (bardzo potrzebną) motywacje. Czytając sobie wszystkie komentarze (w dodatku na temat, który nie jest taki super radosny - ostatni post ) poczułam przypływ radości i (tej długo oczekiwanej) motywacji (chciałabym wam też podziękować za komentarze pod ostatnim postem, które dodały mi trochę wiary w siebie :)).
Czytając inne blogi, natrafiamy na zdanie, które daje nam pomysł na posta. Jest to przypadkowe zdanie, ale jakoś od razu chce nam się tego posta napisać! Oparlibyście się takiej pokusie? Ja nie! Jeśli mamy "wenę" to musimy ją wykorzystać i taka "wena" jest naszą WIELKĄ motywacją. Tak samo z różnymi przedmiotami, rozmowami z ludźmi, wszędzie możemy znaleźć tą słynną "motywację"!
Osoby, które piszą posty typu DIY albo z inspiracjami, mogą szukać wielu pomysłów (i motywacji - jaki jest zamiennik tego słowa? Oświećcie mnie w komentarzach!) na stronach typu: Pinterest, Zszywka i wiele innych. Jeśli ja zobaczę np. filmik na Youtubie, na którym ktoś pokazuje jak zrobić waszego własnego EOS'a to od razu bardzo chce mi się go zrobić.
Więc tak, o motywacji to już koniec, ale chciałabym wam trochę powiedzieć o moich feriach. Dzisiaj zaczęłam swoje dwutygodniowe wolne i bardzo się cieszę! Już jutro wyjeżdżam na tydzień na zimowisko harcerskie i nie mogę się doczekać, bo bardzo lubię takie wyjazdy. Na kolejny tydzień nie mam żadnego pomysłu, ale na pewno odpocznę (no bo przecież przez w te niecałe 3 tygodnie szkoły się bardzo zmęczyłam...). Mam pomysł, żeby chodzić na lodowisko i zrobić jakąś sesje. Muszę też ogarnąć mój aparat, ponieważ ma czarną plamkę na obiektywie (jest to mały, czerwony i już trochę stary samsung, ale tą plamkę ma już długo, a zaczęłam go bardziej potrzebować przez bloga) i może zaniosę go do serwisu. A może wy spotkaliście się z taką plamką na obiektywie? Nie jest to żaden pyłek, ponieważ jak wycierałam obiektyw chusteczką to nadal tam pozostawała.
Kochani, to już koniec tego posta, dajcie znać w komentarzach co u was słychać i kiedy macie ferie! Może podpowiecie mi trochę, co mogę jeszcze zrobić w moje wolne! Dziękuje za każdy komentarz i obserwację - są moją wielką motywacją!
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zdjęcia są mojej okolicy i choć mieszkam w bloku w centrum okolica jest bardzo ładna. <3 Nasypało bardzo dużo śniegu i muszę się wybrać na sanki! A wy zjeżdżaliście już z górki?