Czy tylko mnie wkurza, jak ktoś kłamie? Jeśli coś zmyśla (np. jakąś historie), nawet nie wiem po co. Po prostu nie rozumiem tej logiki. No bo przecież nie jestem chyba taka głupia, żeby uwierzyć w historię. że Statua Wolności jest zbudowana ze śmieci! Naprawdę? Każde kłamstwo prędzej czy później wyjdzie na jaw, a do takich osób przestaję mieć jakikolwiek szacunek. Jakbyśmy się czuli, gdyby ktoś powiedział coś nam prosto w twarz, a wiedzielibyśmy, że jest inaczej? Nie lubimy takich sytuacji, ale czasami sami się tak zachowujemy, więc jaka jest w tym logika? Nie róbmy bliźniemu co nam nie miłe, bo kiedyś on z premedytacją zrobi\ to samo, bo będzie chciał zemsty. Moim zdaniem zemsta nie jest tutaj potrzebna, ale często chcemy się odegrać na osobie, która nas skrzywdziła. Co do kłamstwa - obrzydza mnie tak jak przechodzenie obok osób, które palą papierosy - zawsze biorę oddech i trzymam go dopóki nie znajdę się na odpowiednim dystansie od tego człowieka. Tak samo będę odpychać od siebie osoby, które mnie okłamały. Pamiętajcie, że kłamstwo ma zawsze krótkie nogi i nie warto w nie brnąć!
Hej wszystkim! Dawno nie było tu "prawdziwej mnie", bo chyba niecałe 3 tygodnie. Koniec ferii i wolnego czasu, którego nie mogłam wykorzystać, bo byłam chora. Teraz piszę tego posta, słuchając mojej ulubionej piosenki - "Someone like you" Adele i myśląc o moich planach do Wielkanocy. Tak daleko (dla mnie te trzy tygodnie to długo) jest ta Wielkanoc, ale też upragnione kolejne wolne, bo szczerze mówiąc, już by mi się przydało. No dobra! Nie będę wam marudzić i zapraszam dalej!
Czy zastanawialiście się kiedyś jak szybko czas płynie? Ja ostatnio tak mam i myślę sobie jak nie dawno był sylwester i moje ostatnie spotkanie z koleżankami ze starej klasy, bo minęły już 3-4 miesiące! Dla mnie to było jakby wczoraj a tak naprawdę dawno temu! Za nim się zdążymy obejrzeć będzie koniec roku szkolnego i upragnione przez prawie każdego wakacje. W maju lecę do pewnego miejsca (nie zdradzę wam jakiego, ale dowiecie się na pewno po którymś poście) i już nie mogę się doczekać. Jest to niestety dopiero za 2,5 miesiąca, ale mój plan na te 2,5 miesiąca wygląda tak:
1. Jeszcze 3 tygodnie do Wielkanocy. 2. Potem cały kwiecień chodzenia do szkoły i upragniona majówka 3. Wyjazd.
Myślę, że ten czas bardzo szybko zleci i co z tego wyniosę? Te czekanie na jedną upragnioną rzecz, która potem upłynie w tydzień i będzie tylko wspomnieniem, ale myślę, że watro czekać, ale nie możemy przez to zaniedbywać innych rzeczy.
Natłok nauki i różnych mniejszych wyjazdów mnie zaczyna przerażać. Boję się, że się nie wyrobię, no ale ale przecież muszę! Jestem zbyt ambitną osobą na odpuszczenie sobie czegoś, co już zaczęłam. To może być moja duża wada, bo czasami powinniśmy się pogodzić z czymś, co nie jest dla nas do osiągnięcia (albo próbować dalej). Niestety moje ambicje kończą się na ocenach i nie wiem jak je powiększyć w ten "dobry" sposób. Żyję ciągle w rutynie: szkoła - nauka - "Krzyżacy" - spanie (z której niedługo usunę podpunkt trzeci, bo zostało mi już tylko 10 stron i jestem z siebie bardzo dumna) i ona mnie nie zadowala. Nie dość, że jestem bardzo zmęczona, to nie robię nic ciekawego. Też tak macie?
Mam do was pewne pytanie, czy mieliście kiedyś tak, że macie pasję od kilku dobrych lat (w moim przypadku od dzieciństwa) i nagle wam ona brzydnie? Nie wiesz dlaczego, ale nie masz ochoty nic robić związanego z nią, a robisz to tylko z przyzwoitości i żalu, że tyle już ci się udało zrobić? Nie wiem o co chodzi, bo jeszcze pół roku temu bardzo się cieszyłam, że to robię, a teraz nic z tego nie pozostało... Może mieliście tak? Myślicie, że da się w jednej chwili wyrosnąć z wieloletniej pasji?
To już koniec tego posta i możecie zabrać się za komentowanie! Bardzo się cieszę, że udało mi się go napisać. :) Dziękuję, że go przeczytaliście. Do kolejnego posta!
Czy zastanawialiście się kiedyś jak szybko czas płynie? Ja ostatnio tak mam i myślę sobie jak nie dawno był sylwester i moje ostatnie spotkanie z koleżankami ze starej klasy, bo minęły już 3-4 miesiące! Dla mnie to było jakby wczoraj a tak naprawdę dawno temu! Za nim się zdążymy obejrzeć będzie koniec roku szkolnego i upragnione przez prawie każdego wakacje. W maju lecę do pewnego miejsca (nie zdradzę wam jakiego, ale dowiecie się na pewno po którymś poście) i już nie mogę się doczekać. Jest to niestety dopiero za 2,5 miesiąca, ale mój plan na te 2,5 miesiąca wygląda tak:
1. Jeszcze 3 tygodnie do Wielkanocy. 2. Potem cały kwiecień chodzenia do szkoły i upragniona majówka 3. Wyjazd.
Myślę, że ten czas bardzo szybko zleci i co z tego wyniosę? Te czekanie na jedną upragnioną rzecz, która potem upłynie w tydzień i będzie tylko wspomnieniem, ale myślę, że watro czekać, ale nie możemy przez to zaniedbywać innych rzeczy.
Natłok nauki i różnych mniejszych wyjazdów mnie zaczyna przerażać. Boję się, że się nie wyrobię, no ale ale przecież muszę! Jestem zbyt ambitną osobą na odpuszczenie sobie czegoś, co już zaczęłam. To może być moja duża wada, bo czasami powinniśmy się pogodzić z czymś, co nie jest dla nas do osiągnięcia (albo próbować dalej). Niestety moje ambicje kończą się na ocenach i nie wiem jak je powiększyć w ten "dobry" sposób. Żyję ciągle w rutynie: szkoła - nauka - "Krzyżacy" - spanie (z której niedługo usunę podpunkt trzeci, bo zostało mi już tylko 10 stron i jestem z siebie bardzo dumna) i ona mnie nie zadowala. Nie dość, że jestem bardzo zmęczona, to nie robię nic ciekawego. Też tak macie?
Mam do was pewne pytanie, czy mieliście kiedyś tak, że macie pasję od kilku dobrych lat (w moim przypadku od dzieciństwa) i nagle wam ona brzydnie? Nie wiesz dlaczego, ale nie masz ochoty nic robić związanego z nią, a robisz to tylko z przyzwoitości i żalu, że tyle już ci się udało zrobić? Nie wiem o co chodzi, bo jeszcze pół roku temu bardzo się cieszyłam, że to robię, a teraz nic z tego nie pozostało... Może mieliście tak? Myślicie, że da się w jednej chwili wyrosnąć z wieloletniej pasji?
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zdjęcia są z mojej wycieczki do Neapolu z tamtego roku. Mam nadzieję, że się wam spodobają.
Hej wszystkim! Dzisiejszy post będzie kolejnym DIY (zrób to sam, gdyby ktoś nie wiedział), a mianowicie jak zrobić sobie waszego własnego EOS (balsam do ust, są już dostępne w Douglasie za 25 zł, ale ja kupowałam w internecie za około 20 zł). Dużo jest takich filmików na amerykańskim Youtubie (np.playlista Hello Maphie - jednej z najlepszych (moim zdaniem) DIY'owych youtuberek), ale tak naprawdę po polsku nie znajdziecie dużo takich pomysłów. Trochę się bawiłam z tymi projektami, ale (w końcu!) wyszło mi nawet fajne jajeczko.
Tutaj przedstawię wam moje "małe" rady (które możecie wykorzystać przy robieniu własnych balsamów):
1. Nigdy nie dodawajcie do nich pasty do zębów (nigdy!!!). Zrobiłam tak, bo pomyślałam sobie, że jeśli tej dziewczynie wyszło (klik - link do filmiku), to mi też może. Ale albo się to zważyło, albo miałam "złą pastę do zębów" (dodam, że dodałam z tej samej firmy co ta dziewczyna, ale chyba inny rodzaj), albo po prostu wykonanie balsamu z pastą do zębów jest niemożliwe. Wyszła z tego papka, która nie dała rady zastygnąć i zmarnowałam przy tym składniki (akurat użyłam normalnej pomadki - może dlatego?). Używałyście kiedyś pasty do robienia balsamów?
2. Nie dodawajcie też miodu, był w przepisie (Śliwki robaczywki : lśniący balsam do ust) i opadł mi na dno, choć przed wlaniem do pojemniczka stanowił (on i reszta balsamu) jednolitą konsystencję. No trudno!
Teraz przejdę już do przepisu, będzie nim (teraz jest czas na fanfary) kakaowy EOS.
Składniki:
- jeden tea light (bezzapachowy!!!) lub wosk pszczeli (tego produktu nie wiem ile trzeba dodać, bo nigdy go nie miałam i nie robiłam z niego pomadki)
- łyżka oleju kokosowego (ja mam bezzapachowy)
- 1-2 łyżeczki kakao (ja dodałam jedną i zapach jest mało wyczuwalny, więc myślę, że gdybym dodała dwie to pomadka byłaby idealny)
- 5-10 kropelek olejku eterycznego (jak dodajecie kakao, moim zdaniem nie jest on już potrzebny)
Wykonanie:
Wosk z tea light'a wyjąc i wyrzucić metalową "podkładkę" i knot (chyba, że macie pomysł na wykorzystanie ich, ale do tego "przepisu" nie będą nam już potrzebne). Wosk razem z olejem kokosowym rozpuścić (albo w mikrofalówce, albo do garnka z prawie wrzącą wodą wstawić miseczkę ze składnikami - musicie przy tym pamiętać, że woda nie może się dostać do naszej pomadki. Sposób z mikrofalówką zajmuje nam około minutę (ja co 10 sekund mieszałam nasz balsam) a z garnkiem około 5-10 minut (i wciąż musimy mieszać). Do was należy wybór!). Gdy już wasza mieszanina jest gotowa dodajecie kakao (możecie ten krok pominąć) lub olejek eteryczny.
Ostatnia cześć to wlanie waszej pomadki do pojemniczka (nie musi być on po EOS'ie - tutaj macie link jak podzielić opakowanie EOS'a na trzy części - od 24 sekundy do 47)
To już koniec tego posta (na pewno zrobię kolejną cześć z wykorzystaniem kredek świecowych). Mam nadzieję, że post wam się spodobał. Czekajcie na kolejny! ♥
Hej wszystkim! Dzisiejszym postem będzie haul zakupowy. Zakupy zrobiłam wczoraj i były to decyzje spontaniczne (tak jak wybranie się na zakupy), ale jestem w pełni zadowolona. Zapraszam dalej!
Pierwszym sklepem, do którego zaszłam była Ziaja. Od dawna już potrzebowałam kremu do twarzy i peelingu i takie o to rzeczy trafiły do mnie w ręce, a dokładnie Krem Antybakteryjny Ziaja Nuno (był za 9,59 zł) i Peeling Enzymatyczny Ziaja Nuno (był za 9,24 zł). Serię NUNO znałam już wcześniej i miałam trzy kosmetyki z tej serii i świetnie mi się sprawdzały, więc z chęcią będę testować resztę. Kupiłam jeszcze sobie trzy maski: nawilżającą z glinką zieloną, oczyszczającą z glinką szarą i kojącą z glinką różową (każda maseczka kosztuje 1,74 zł). Nigdy ich nie miałam i nadszedł czas na ten "pierwszy raz". Ostatnim moim zakupem w tym sklepie było wspomnienie mojego dzieciństwa czyli mydło do kąpieli o zapachu gumy balonowej i kosztowało ono 7,80 zł. W gratisie (jak się wydało 30 zł) dostałam kokosowy balsam do ust.
Kolejnym sklepem, który odwiedziłam, był H&M. Zależało mi na zwyczajnych topach i takie też kupiłam. Jeden jest biały (kosztował 20 zł), a drugi czarny (kosztował 24 zł). Za innymi rzeczami się nie rozglądałam, bo biegłam zobaczyć moje BUTY.
Moja nowa miłość to nowe buty - New Balance WL373SKM. A biegłam tak do nich, żeby je tylko przymierzyć, bo kupiłam je w internecie (kosztowały o 80 zł taniej niż w sklepie New Balance), ale niestety jeszcze mi nie doszły (bo zamówiłam je wczoraj po 21...?), ale jestem najarana nimi jak szczerbaty na suchary i nie mogę się doczekać, aż przyjdą mi i będzie już wiosna, a one będą gościć na moich stopach codziennie. Moim zdaniem są śliczne. Czerń plus mięta to po prostu idealne połączenie.
Ostatnim moim zakupem i rzeczą, którą bardzo chciałam mieć jest... SŁOIK. Tak słoik... A dokładnie słoik z rączką, pokrywką i słomką z HOME&YOU. Po ten słoik też biegłam. Kosztował 15 zł i jestem w pełni z niego zadowolona.
No dobra... Nie będę już was dłużej męczyć. Mam nadzieję, że post wam się spodobał i skomentujecie go (nie zapomnijcie o obserwacji!).
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ceny rzeczy z Ziaji są ze sklepu internetowego, bo niechcący wyrzuciłam paragon i nie wiem czy są takie same jak w stacjonarnym sklepie.